+1
Makswarych 12 maja 2015 19:09
Wyjazd do Aten planowałem już od dawna. Początkowo chciałem tam pojechać w pierwszej połowie 2014 roku, później na długi weekend listopadowy, ale za każdym razem nie udawało mi się znaleźć rozsądnej cenowo oferty przelotu, lub inne europejskie miasto na chwilę przykuwało moją uwagę. Kiedy jednak Ryanair uruchomił połączenie z Modlina, z o wiele lepszymi datami oraz tańszymi biletami niż Aegean, zdecydowałem się polecieć. Przelot oraz hotel zarezerwowałem już w styczniu, ponieważ ceny biletów mogły wzrosnąć. Za bilet zapłaciłem 399 złotych w dwie strony, prawie o połowę mniej niż gdybym poleciał z Chopina Aegeanem, ale to też trochę za dużo. Dopiero później pojawiła się pula biletów za 249 złotych. Na Booking.com znalazłem ciekawą ofertę hostelu City Circus Athens w bardzo rozsądnej cenie za noc, położonym kilka kroków od słynnego Akropolu.

W dniu wyjazdu, 24 kwietnia, pojechałem na lotnisko w Modlinie, tak aby zdążyć na 18:40, ponieważ wylot miał być o 20:15. Przyjechałem trochę później, ale mimo to zdążyłem na lot. Był całkowicie obłożony, co bardzo mnie zdziwiło. Widać jest duże zapotrzebowanie na loty do Grecji nie tylko do kurortów na wyspach. Sądzę, że PLL LOT całkiem niedługo wznowi trasę do Aten. Lot był przyjemny i trochę długi. W Grecji wylądowaliśmy o 22:50 czasu greckiego, czyli tuż przed północą w Polsce. Na lotnisku większość stanowiły samoloty Aegean Airlines i tylko kilka nielicznych innych linii lotniczych. W Atenach jest jedno lotnisko, które w 2014 obsłużyło 15 milionów pasażerów, czyli tylko o 3 miliony więcej niż dwa warszawskie lotniska. Trochę ciekawe, ponieważ to do Aten lata więcej linii lotniczych niż do Warszawy, z ciekawymi kierunkami, jak np. Filadelfia, Montreal czy Teheran. W ubiegłym roku zanotowali oni 20-procentowy wzrost, a niedługo ruszą połączenia SkyGreece, Ellinair, oraz cztery nowe Volote'i, nie wspominając o narodowym przewoźniku, który w najbliższym czasie otwiera 13 nowych połączeń. Do terminala z samolotu dowiózł nas autobus. Lotnisko w Atenach oddalone jest spory kawałek od miasta, ponad 40 kilometrów, czyli trochę jak Luton ( LTN ) od centrum Londynu. Z lotniska do centrum taksówki oferują stałą taryfę 35€. Są też alternatywne środki transportu, jak autobus, czy chociażby metro, ale w środku nocy wolałem nie kombinować i wziąłem taksówkę. W końcu, nie znałem miasta i nie wiedziałem jak jest z kwestią bezpieczeństwa - kiedy w styczniu byłem w Brazylii w wiadomościach pokazywali protesty w Atenach, więc wolałem trochę uważać. Taksówkarz kompletnie nic nie rozumiał po angielsku ( udawał Greka :D ), i zrozumiał adres hostelu dopiero po tym, jak pokazałem mu na telefonie adres. Jedyne słowa, które znał po angielsku to "yes, yes" i "far,far". Kiedy zapytałem go, czy już blisko odparł "yes, yes". Po kilkunastu minutach zapytałem go, czy jeszcze dwadzieścia minut, odpowiedział "yes, yes". Później kiedy zapytałem, czy zostało jeszcze czterdzieści minut, odpowiedział tak samo. Natomiast na pytanie o Akropol, odparł, że jest "daleko, daleko". Trochę dziwne, ponieważ z tego wiem miał być tuż obok hostelu, 15 minut drogi. Droga z lotniska do miasta była pięknie zrobiona, cztery pasy, autostrada, jak w Chorwacji. W pewnym momencie kierowca skręcił... w las! Byłem bardzo zdziwiony, i prawie w 100 procentach pewien, że droga do centrum nie wiedzie przez las. Trochę się wystraszyłem, nie wiedziałem, co ten kierowca chce zrobić. Czytałem w przewodniku, że Grecy próbują naciągać turystów i kazać im płacić dodatkowo, czy coś. Była chwila niepewności. Na szczęście, znienacka pojawiły się domy mieszkalne i ulice. Tak nagle znaleźliśmy się w centrum. Może to był jakiś skrót? Miasto przypominało Lizbonę, z tą różnicą, że Lizbona jest tuż przy morzu, a nie 10 kilometrów od niego, jak Ateny, oraz tam są żółte tramwaje, a tu trolejbusy i żółte taksówki. To znaczy tramwaje też są, ale dominują trolejbusy, znane z Lublina. Nie znam ich żadnego pożytecznego zastosowania. Doszedłem do tego, że powstały one w wyniku sporu w radzie miasta, czy zrobić autobusy, czy tramwaje. I tak mamy trolejbusy. Na samym początku jechaliśmy przez takie centrum finansowe, ateński odpowiednik warszawskiego Śródmieścia, lub bardziej Mokotowa, ponieważ nie ma żadnych wieżowców. Dalej minęliśmy plac Konstytucji ( Syntagma Square ), który jest takim swego rodzaju centrum miasta, w każdym razie głównym skwerem. Porównałbym go do madryckiego Placu del Sol, ale tam to trochę inaczej wygląda. Widać było też Akropol, cały oświetlony na żółto, ale nie chciałem mówić go na głos, aby przypadkiem kierowca mnie tam nie zawiózł. Później skręciliśmy w boczne uliczki, gdzie był ruch jednokierunkowy, a po bokach stały zaparkowane samochody. Przed nami zrobił się olbrzymi korek, ponieważ śmieciarka również przemierzała tą trasę i co chwila zatrzymywała się wziąć śmieci. Licznik wskazywał 27€, czyli mniej, niż miało być, ale nadal kwota się powiększała, mimo, że staliśmy. Na nic prośby o zmianę trasy. Po długim czekaniu dojechaliśmy do mojego hostelu na Sarri Street, a taksówkarz zażądał 37€! Już, aby nie marnować cennej nocy wręczyłem mu wyliczoną kwotę i wziąłem walizkę. Hostel znajdował się w wyremontowanym trzypiętrowym budynku. Recepcjonista był bardzo miły, dał mi hasło do Wi-Fi, oraz polecił pare atrakcji wartych zobaczenia podczas pobytu. Mój pokój był na drugim piętrze. Wjechałem tam windą, bardzo podobną do takich, które znajdziemy w blokach z płyty. Pokój był mały, schludny i miał mały balkon. Było już dawno po pierwszej, a ja rano planowałem zacząć zwiedzanie, więc umyłem się, i poszedłem spać. Jako kolację posłużyło mi Prince Polo kupione w Polsce i woda z lotniska.

Sobota, 25 kwietnia
Wstałem rano o 8:30, trochę tak jak planowałem, chociaż już trochę wypadłem z formy, ponieważ Rygę zwiedziłem od 4:00 do 24:00, po części dzięki AirBaltic. Szybko się ubrałem i poszedłem zjeść śniadanie. Było trochę biedne, że tak powiem, lub skromne. Składało się z chleba, który można było podgrzać w tosterze, dżemu truskawkowego, kilku plasterków sera oraz pokrojonych jabłek. Do picia sok pomarańczowy lub woda. Może nie jest to świetne śniadanie w stylu Marriota w Londynie, ale lepiej, żeby było takie, niż żadne. Dodatkowo za hotel zapłaciłem mało, a jeszcze jest śniadanie! Po śniadaniu poszedłem na chwilę do pokoju po telefon oraz umyć zęby. Minęła chwila, a tu 10:00! Aby nie stracić całego dnia siedząc w pokoju szybko się pozbierałem i wyszedłem w kierunku mojego pierwszego i najważniejszego kierunku - Akropolu. Nie można dostać się tam autobusem, czy innym środkiem transportu, można tylko iść. Jest też turystyczna kolejka na kołach, która za kilka Euro może was tam dowieść, jak w Krakowie, czy Warszawie na Starym Mieście. Z hostelu wystarczyło iść prosto i dochodziło się do deptaka prowadzącego prosto na Akropol. Rano miasto było trochę jakby opustoszałe, mało ludzi, samochodów. Deptak też prawie pusty. Dziwiłem się, jak to możliwe, że główna droga do największej atrakcji miasta jest tak mało odwiedzana. #img 6 Nie mogłem w to uwierzyć, i faktycznie, turyści pojawili się, tylko dopiero trochę później. Autokary i taksówki dojeżdżają jeszcze kawałek wyżej, blisko punktu z biletami. Tam wysiadał tłum ludzi, którzy Ateny zwiedzają z wycieczką zorganizowaną, czyli w sposób, moim zdaniem, najgorszy. Tam też są autobusiki Athens Sightseeing, które są swego rodzaju alternatywą dla turystów dla komunikacji miejskiej, która w Atenach i tak nie jest aż tak potrzeba. Jedyną zaletą tych autobusików jest fakt, że dojeżdżają nad morze, do miejscowości Pireus ( o tym później ), stanowiąc swego rodzaju konkurencję dla metra. Do kasy z biletami była długa kolejka, która prawie w ogóle się nie przesuwała. Zajęło mi ponad pół godziny, aby zdobyć bilet na Akropol. Było tam teorytycznie Wi-Fi, jednak niestety nie działało. W kasach otwarte były dwa okienka. Wszystko działało bardzo wolno, ale w końcu, za ponad 10€ otrzymałem bilet. Następnie wszedłem po schodach na szczyt Akropolu, aby zobaczyć najsłynniejszy Partenon i stojący naprzeciwko niego Erechtejon. Ten pierwszy położony jest w najwyższym punkcie wzgórza, a ten drugi, w najświętszym. Erechtejon ozdobiony jest sześcioma boginiami wpatrującymi się w Partenon od ponad dwóch tysięcy lat. Wokół Akropolu są jeszcze inne atrakcje, w tym Teatr Heroda i Dionizesa, oraz punkt widokowy z powiewającą grecką flagą. Wiele informacji na temat zabytków przeczytałem w przewodniku, i spędziłem trochę czasu obchodząc to wszystko dookoła. Przepchnąłem się też między tłumem turystów, aby dostać się do punktu widokowego, zwanego Belwederem, i zrobić pamiątkowe zdjęcia Partenonu i malowniczej okolicy. Jedynym bardziej wyróżniającym się budynkiem było Acropolis Museum. Cała zabudowa była dwu- trzy piętrowa, a tylko nieliczne hotele miały pięć- sześć pięter. Po kilku godzinach uznałem Akropol za zaliczony i zszedłem na dół wzgórza. W tamtym momencie miałem złudne wrażenie, że już to co najważniejsze w Atenach mam już zaliczone i generalnie można by się się już kierować na lotnisko. Większość osób kojarzy Ateny tylko z Akropolem, tak jak Szanghaj z wieżowcami, i dopiero później odkrywa się, że jest tam wiele innych atrakcji, jak na przykład Stare Miasto, Dzielnicę Expo itd. Postanowiłem pójść do McDonald'a i przy moim zestawie, który zawsze zamawiam choć raz w każdym miejscu, w którym jestem ( czyli 20 McNuggets'ów ) ustalić dalszy plan zwiedzania. Tylko w przeciwieństwie do Polski, czy większości innych krajów w Grecji znalezienie McDonald'sa to nie lada wyzwanie. W Atenach jest chyba tylko jeden, przy Syntagma Square, na ulicy Ermou. Przez jakąś godzinę pytałem się miejscowych o jak dotrzeć do McDonald'a, ale wszyscy odpowiadali 'Ermou' i pokazywali w różne kierunki. Jakiś taksówkarz mówi, że trzeba iść prosto, później w prawo, sklepikarz, że trochę się cofnąć, itd. Minąłem plac Monastriaki, jeden z bardziej ruchliwych w mieście, obok którego było dużo stoisk z pamiątkami oraz ludzi sprzedających jakieś badziewia. Dalej wszedłem na pożądaną ulicę Ermou, lecz o tym nie wiedziałem. Minąłem kościół Panaghia Kapnikarea, przy którym znajdował się Geotag*, lecz postanowiłem odszukać go później, ponieważ byłem bardzo głodny. Kiedy już prawie straciłem nadzieję, dotarłem na skwer, i wszedłem do restauracji ( jeżeliby to tak nazwać ). Było tam bardzo dużo ludzi, prawie nie dało się znaleźć miejsca do siedzenia. Spędziłem tam pół godziny, korzystając z darmowego Wi-Fi i za pomocą Triposo planowałem następne punkty zwiedzania. Zacząłem od Biblioteki Narodowej Grecji i Akademii Ateńskiej, położonych obok siebie przy ulicy Panepistimiou. Przy bibliotece szwędali się jacyś menele, więc wolałem nie zbliżać się do nich zbytnio. Stamtąd udałem się w kierunku Ogrodów Narodowych, które przeszedłem ścieżką od skrzyżowania z ulicy Panepistimiou, na której jeździły tym razem tramwaje, z Xenofontos do ulicy Irodou Attikou, mijając przy tym jeziorko ulokowane w centrum parku. Na swój sposób przypominał on park Ibirapuera w Sao Paulo, lub po prostu Central Park w Nowym Jorku. Wyszedłęm od strony dzielnicy rządowej, gdzie akurat trwały przygotowania do jakiejś demonstracji, więc szybko stamtąd poszedłem. Moim następnym celem była świątynia Zeusa Olimpijskiego, położona na południu od ogrodów. Ja niefortunnie udałem się ku północy, więc przez następną chwilę nadrobiłem dodatkowe dwa kilometry. Przy okazji, po drodze, znajdował się jeszcze jeden Geotag*, ale zaprzestałem szukania go, po piętnastu minutach obserwowania patrzących na mnie ze zdziwieniem mieszkańców. Dodatkowo, to też była swego rodzaju dzielnica rządowa, więc nie chciałem dodatkowych problemów. Wstęp do świątyni Zeusa kosztuje dodatkowe 2€, chyba że uprzednio byłeś na Akropolu i zachowałeś bilet, to wstęp jest gratis. Ze świątyni zostało bardzo mało, tylko trochę kolumn. Dookoła ruin była trawa, na której odpoczywało wiele osób. Poszedłem w ich ślady, ponieważ byłem bardzo zmęczony całym dniem. Mój odpoczynek nie trwał długo, po piętnastu minutach podniosłem się i wróciłem do zwiedzania. Następny do zobaczenia był stadion olimpijski Panathinaiko, początkowo otwarty w XI wieku p.n.e i odbudowany na pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie latem 1896 roku. Tutaj wstęp nie był już darmowy, więc musiałem wydać kilka euro. Stadion robił wrażenie, w szczególności przez to, że został wybudowany dwa i pół tysiąca lat temu. Jak wszyscy turyści odwiedzający to miejsce zrobiłem sobie zdjęcie na głównym siedzeniu ulokowanym na pierwszym rzędzie w centralnym punkcie. Wtedy zaczęło się robić późno, więc zacząłem się zastanawiać nad tym, czy warto dzisiaj jeszcze jechać do Pireus. Zdecydowałem się przełożyć to na jutro, a dzisiaj zjeść dobrą, grecką kolację w jakiejś knajpie i zobaczyć oświetlony Akropol w nocy. To jedyna okazja, bo jutro w nocy to już będę w Warszawie. Grecką knajpę znalazłem w całkiem bliskiej odległości od mojego hotelu, zamówiłem tam tzatziki na przystawkę, czyli grecki dip w którym zamaczało się pieczywo, lub smarowało się go nim i łososia ( bardzo greckie danie, wiem ), ale to tylko dlatego, że menu było po grecku, i trochę się pogubiłem, co wybrać, więc wziąłem to, co było na obrazku. Taką samą technikę stosowałem w restauracjach w Chinach. Łosoś był taki sobie, natomiast tzatziki na świeżym, greckim pieczywie był przepyszne! Obok było dużo kotów, które były dokarmiane przez turystów. Po kolacji zrobiło się ciemno, więc poszedłem zobaczyć mój ostatni punkt na dzisiaj; Akropol w nocy. Idąc w jego kierunku trochę się zdziwiłem - teraz deptak był pełen ludzi, dzieci i dorosłych, sklepów, muzyki, wszystkiego. Tak jakby całe miasto ożyło. Miałem nawet ochotę też włączyć się do życia nocnego Aten, ale byłem już bardzo zmęczony, więc zrobiłem zdjęcia i wróciłem do hotelu. Przy okazji kupiłem wodę w jedynym sklepie jaki znalazłem. Wszystko inne to były kioski. Moja ulica też tak jakby ożyła; dużo ludzi, głośna muzyka, dużo samochodów. Na recepcji zapytałem się o Pireus. Recepcjonista zrobił dziwną minę. "Pireus? Przecież tam nic nie ma! Tylko statki i parę brzydkich budynków. Jak chcesz to tam jedź, ale nie polecam". To trochę zmieniło mój plan na jutro, a nie chciałem kwestionować porad miejscowych. Później już tylko poszedłem spać.

Niedziela, 26 kwietnia
Teraz już ostatni dzień w Atenach, więc muszę się sprężać, aby zobaczyć wszystko, co planuję. Chciałem wstać rano, o 7:00, ponieważ o 11:00 przy Syntagma Square odbywa się uroczysta zmiana warty z orkiestrą. Tak jest tylko raz w tygodniu. Chciałem też kupić pamiątki, w tym kubek, magnes na lodówkę i może koszulkę. Na zmianę warty ledwo co zdążyłem, ponieważ wstałem o 9:30. Wszystko dlatego, że mój budzik nie zadzwonił. Śniadanie zjadłem w pośpiechu, spakowałem wszystkie rzeczy do walizki i wymeldowałem się. Tym razem wiedziałem jak dojść, więc cała trasa bardzo się skróciła. Przybyłem prawie punktualnie, ale niestety było bardzo dużo ludzi i trudno było coś zobaczyć. Udało mi się przepchnąć między jakąś japońską wycieczką. Żołnierze, czy gwardia, byli ubrani bardzo śmiesznie, ich buty miały pompony, nosili białe spódniczki ( można by powiedzieć ), białe rajstopy i czerwone czapki. Wszystko wyglądało bardzo śmiesznie. Zmiana warty nie trwała długo, po jakiś dziesięciu minutach wszyscy się rozeszli. Przed tym jednak też zagrano hymn Grecji, oraz jakieś melodie. Żołnierze szli do jednego z budynków, gdzie wczoraj odbywały się demonstracje. Po wszystkim poszedłem po raz kolejny do McDonald'sa, tym razem na lody. Mój samolot do Warszawy-Modlin był o 17:30. Recepcjonista powiedział, aby wyjechać o 15:00, aby zdążyć, 15:30 najpóźniej. Jako środek transportu wybrałem znowu taksówkę, ponieważ metro jedzie dłużej, a ja nie chciałem tracić cennego czasu, który tak mogę spędzić w mieście. Najpierw poszedłem znowu w okolice placu Monstriaki, tym razem w celu kupienia pamiątek. Znalazłem bardzo fajny kubek, magnes z Partenonem i pocztówki. Wszystko za 10€. Zaopatrzony w souvenirsy chciałem przejść się w kierunku Narodowego Muzeum Archeologicznego, ewentualnie do niego wejść, chociaż zastanawiałem się, czy wystarczy mi na to wszystko czasu. Na placu było jak zawsze bardzo dużo ludzi. Będąc obok ulicy, przez którą przechodziły tłumy ignorując światła drogowe, chciałem zrobić zdjęcie moim telefonem. Nieszczęśliwie, ktoś mnie potrącił, telefon mi wypadł na ulicę, przejechał po nim samochód... Jak się później okazało, wszystkie moje dane, w tym ponad 200 zdjęć z Aten przepadły. Nikt się nawet nie odwrócił, nie zapytał... nic. Jakkolwiek, załamany, udałem się w kierunku tego Muzeum Archeologicznego. Dalej odbywał się jakiś rajd rowerowy z bliżej nieokreślonego powodu. Z tego co wiem to nie jest ani maraton, ani jakiś rodzaj protestu, tylko... rodzaj jakieś rozrywki dla amatorów kolarstwa. Takie rzeczy tylko w Grecji. Koniec końców nie doszedłem do tego muzeum, tylko poszwendałem się mniejszymi uliczkami cały czas zwracając uwagę na czas. Zdążyłem jeszcze pójść zobaczyć Hefajstejon, i musiałem powoli wracać do hotelu. Przy okazji zjadłem sałatkę grecką w jednej z lokalnych restauracji. Później już tylko nic, jak jechać na lotnisku. Niestety, sklepów na lotnisku ATH jest mniej więcej tyle ile w Warszawie, ale są one przed bramkami. Tym razem znowu samolot był pełny.

Jak się później okazało, wszystkie moje zdjęcia z telefonu przepadły, zostały tylko te, które przegrałem na iPada :(

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

michal-pabis 17 maja 2015 10:51 Odpowiedz
w Grecji jest godzina do przodu a nie do tyłu. Jeżeli piszesz że wylądowałeś o 22.50 to w Polsce była 21.50 a nie prawie północ;)